najwyższy czas
znajdziesz
na czubku palca wskazującego
zrzucisz z niego słowa
nie spadną na ziemię
najniższy czas
znajdziesz
między
jedną wargą a drugą
zanim je połączysz
już nie istniejesz
stanąłem
na skrzyżowaniu
deszczu z gniewem
samotność
to drzwi
które otwierają się
tylko
w jedną stronę
w górę kartki
nawet wbrew
wśród trzcin
jak włosy i przecinki
odnajduję się
długopisem
i atramentem chwil
piszę o sobie tren
stojąc po kolana
w sobie
błąkał się
po świątyni
ołtarze
w niej większe
niż bóstwa
chciał podziękować
za trzezwe myślenie
i modrzewie przed domem
nie znalazł bogów
po sezonie
na Piazza Maggiore
śmiech wznieca sny
uciekam
potykając się
o schody San Petronio
i boli mnie każdy z nich
uciekam
i boli mnie sens
stałem
na wielkiej górze
uniosły mnie zwątpienia
i nie zauważyłem tam
ani dziesięciu przykazań
ani miliardów pytań
spuściłem żaluzje
a świat nadal istniał
co rano
zawiązywano im oczy
i rozstrzeliwano
czcionką drukarską
co wieczór
zabierano im północ
i kazano żyć
nie zrobią mi nic
bo wstaję wcześniej
niż oni
wiatr z pól
przyniósł dwa kolory
myśli
średniowieczny i antyczny
marzę wiec z łacińskim akcentem
i kanonicznie dostrzegam
że niebem myśli (i liści) jest ziemia
a wolność pierdoli siłę ciążenia
szkoda
ze umarł Rabelais i rzeczywistość
mijam
listopad
nie pachnie życiem
i bardziej duszę męczy
niż ciało
lecz
las widzę
i głębiej
prawda
co rano łyka
tabletki od bólu głowy
potem bierze
słońce w dłonie
i ciska nim w nasze twarze
kilka razy zrobiła to
zbyt mocno
i podbiła mi oczy
prawda
co noc włamuje się
do naszych snów
i zawsze ją płoszę
bo zbyt głośno chrapię
prawda jest praworęczna
lecz trzyma długopis w lewej dłoni
będę Cię szukał
poza tobą, sobą ,nadzieją
biurokracją i zasięgiem broni
między piórem a kartką
przecinkiem a że
będę Cię szukał
w jaskiniach, portach, niebach
w żywności i euforii
w czasach przed Chrystusem
i przed wynalezieniem miłości bliźniego
będę Cię szukał
nawet jak Ciebie nie ma
nawet jak nie ma mnie
rozpycham się myślami po lokalu
sączy się mlaskanie i muzyka fado
dostrzegam w kącie Jezusa
w kurtce scotch&soda
wokół dwunastu osiłków
jak rybacka brygada
zamawiają cały kurnik
galilejskiego drobiu
i wiadro wody
zamienionej w tokaj
z wrzawą dyskutują o
podatku vat
przepisach bhp i
dotacjach z unii
ściszają głosy
prawiąc o miłosierdziu
jałmużnie i pysze
wychodzą nie płacąc
patrzę zdumiony
jak Leonardo da Vinci
rozumiesz
ten wieczór
ujadają psy
gubisz ciężkie słowa
zwracam ci je
szeptem
z poprawioną interpunkcją
mówisz coś o miłości
nie widzę
ciemno jest
ugięło sie powietrze
i było zbyt daleko
do duszy
do miasta
bliżej było
na drugi brzeg
po dnie
może głębiej
wołał ktoś
lub nucił piosenkę
śpiewały godziny
którym udało się
uciec ode mnie
do klepsydry zamiast piasku
wsypałem garść gliny
pod stołem załatwiam w kurii
kilkadziesiąt lat życia
cofam notorycznie zegary
wykradam z nich kuranty i kukułki
otrząsam się ze zmarszczek
i siwych włosów
zdmuchuję kurz z kochanek i książek
fałszuję właśnie datę urodzenia
w paszporcie
oszukuję czas
to mój zawód i powołanie
wszystko ma dłonie
cisza zaciska je w pięść
waląc w każde drzwi z krzykiem
otwórzcie
miłość kładzie je
na podbrzuszu
nieważne szorstkie czy niedomyte
wiara składa je ze sobą
w kopertę z napisem
proszę daj przebacz
głupota salutuje nienawiści
ściskającej ból i kamień
zrywam nimi nekrologi przyjaciół
śmierć nie brudzi sobie dłoni
częściej otwieram szuflady
rozsypuje cukier na stole białym
wzrok męczę z powodu
Baumana i Fromma
przytulam mocno zostawiając odciski
kocham nieopieszale
bije rekordy
patrząc jej w oczy
mniej idę
w grudniu
upię się z nią
hiszpanią
wzniecimy tam
wielki kurz
w cieniu austerii
powiem jej kilka słów
gorętszych od powietrza
znajdą się wtedy
nasze usta
i obojetnym będzię
czy pójdziemy
na północ czy południe
książki rosły
we mnie jak drzewa
wypuszczały liściomyśli
szumiąc w konarach
krzyżówek i egzaminów
w dziuplach chowały
cytaty i definicje
na korze kreśląc
serca przebite strzałą
tak oto
stałem się pomnikiem przyrody
to nie jest proste
tym bardziej
że deszcz za oknem
płynie w drugą stronę
porywając listonosza
z listem
który napisałem do siebie
udzielałem w nim wskazówek
dotyczących
diety
norm etycznych
i sposobu ubierania
dołączyłem też spis lektur
raz przeczytanych
absolutnie nie polecam czytania
samego siebie
postanowiłem dotrzeć do siebie
drogą służbową
będę zobowiązany do odpowiedzi
w terminie 14 dni od doręczenia
biorę wdech
połykając pejzaże i zapachy
liczę do dwunastu
na ławkach i plakatach
przez kilkanaście sekund
jestem światem
w płucach mam autostrady i lotniska
robię wydech
wyrzucając z siebie
koniunkturę i grzechy ciężkie
liczę je na palcach sąsiadów
nie jestem światem
brak mi świateł i planet
jestem oddychaniem
Andrzej Ballo - poeta, prozaik, scenarzysta, autor sztuk teatralnych.
Wydał kilka zbiorów wierszy min. "Anonse i przepowiednie", "Wiersze algebraiczne", "Wiersze napisane", "Niebawem". Publikował w prasie artystycznej "Pogranicza", "Migotania przejaśnienia"." Variart" i innych.
© Copyright by Andrzej Ballo