tak podwórko
szmatka nieba
krąg oficyn
jedno drzewo
smutny leśny statysta
ambulans
bo walenie wkoło zatok
płetwa w koszu
wódka może ropa
ból wypukły czoło głowy
policjanta polowanie
z których drzwi ?
pięści
kamienowanie
szczerbatych okien
świszczą listopadem
przez wszystkie
kości
najczęstsza gra za pieniądze
na parterze nóż zza szyi
nie zaszyli
sąsiedzi sąsiedzi !
na językach parapetów
wystaje cicho
spod ciekawskich łokci
poduszka czy zza uszka
dłoń ?
kawa stygnie
godzinami dzień
sczerniały
zęby dzieciom
w oddechu sieni
rytmiczne wahadło na krzesełku
z kieliszkiem
nowy z Zapadłej
głowa przyrosła mu do paznokci
... jaka pustka młoda
jak kapustka
jak kapustka młoda
jaka pustka...
i zrobiło się duszno,
ani kropelki,
ja wtedy na rowerze przez centrum
z plecaka wystawał bez
pachniało za mną soczyście
nie mogłem dogonić burzy
czekała w łóżku
z pewnością jest
w czterolinii spadającego widelca
o podłogę nuty dzikie
z przebojowym zakończeniem -
przepraszam
i cóż cztery pory
pomnożone przez razy
tak wiele, że skrzypce
zaczęły mówić
nawet przy obiedzie
spokojne oczekiwanie
rurowych dzwonów
niebanalnie drżących
w myślach wibrując uderzeniem
przez wszystkie włosy na skórze
czasami tylko gitara
wygłupi się przy piwie
w klasycznej czkawce
zgubi rytm (hiszpański) raczej
bezpański włóczy się
doskakując - ja też chcę ja też
być w niej
nawet jeśli
z tekturowych krążków kolumn
(czyli z bezustnych śpiewaków)
to jest z pewnością
w wieczornej zadumie
w przestrzeni zasłuchanych mebli
i milczące akwarium
myślę że rybki to na pewno -
malutkie pauzy
to nie sztuka
w niedzielny poranek
zabłąkać się w kościele
odczytać Bogu modlitwy
które zna na pamięć
w tym miasteczku
gdzie tynki odpadają
w następne matki boskie
i susza jest za karę
a żadne wino
nie złamie ceny chleba
sztuką jest
być trzeźwym
może dzielnym
w niedzielny poranek
szura w pokoju pod szafą
myśl nieuprzejma rogata
goście zbyt tkliwi
jak na wieczór postarzały
od zeschniętych talerzy
powoli jednak w ziewaniu
wychodzą przez szkiełko zegarka
zahaczając niechcąco
o ledwo trzymający się sekundnik
brzęcząc obudził podłogę
dzwon i uczta roztoczy
zabawa na Chmielowych Bagnach
ich chichot przerywa
stuk małych kufelków
dywan tańczy dziko
w świetle wełnianych pochodni
gdzieś z północy obce kroczki
ciszej niż złowrogo przemierzają sploty
jeszcze dwadzieścia trzy
będzie wojna
sen kształtnie dopasował obraz
wygodnie zamalował dzień
powoli rozpina guziczki neuronów
z uchem przy poduszce
nagle otwartym okiem
zdążyłem zobaczyć generała
odrąbał mi rzęsę
to wzgórze będzie najlepsze
stąd widać nawet drugi koniec świata
i wszystkich ludzi na drodze do kościoła
niedzielny strumień zgubionych myśli,
popatrz, niżej za drzewkami śpiącego głogu
chowają się chłopi z śledziem na gazecie
a żony mawiają że najgorsze są zimy,
jeszcze w południe otwarty jest sklep
dziecięce kieszenie pachną tytoniem
wysłańcy nałogów na kurs za loda,
wieczorny seans zadymionej fabuły
jak zwykle podnieci lichym zgrzytem
bezzębne uśmiechy wciąż niesytych gospodarzy
tylko słońce jak zawsze zapłonie
jak modny pierścionek na palcu dziewczyny
myślisz, że starość uczesze nam włosy?
bitwa pełznie łasa życia
mantykora z ludzką głową
zwija ogon moc skorpiona
harpia spiżem ściera myśli
księżyc zwiądł i pierzchł bezbronny
jednorożec siostra tęczy
czuje blask skrzydlatej bestii
krążą wściekle wokół siebie
jak podwójna gwiazda mroku
oprócz nich już tylko znamię
pod skurczonym rannym niebem
drzazgi wbite w oczy słońca
anioł wiatr
zamiata niebo skrzydłami
spędza uparte owce
płaczą
gdy wygina im grzbiety
słonecznym łukiem
wykręcam koszulę
półnago biegnąc
pod włos pod wiatr
najszerzej
rozkładam ramiona
Urodzony w Zabrzu w 1973, od tego czasu męczę się ciężko oddychając powietrzem przesyconym w znacznym procencie tym czym nie powinno. Poezja to nie jedyny mój sposób na uzewnętrznianie siebie, lubię też głośno krzyczeć na koncertach. I tu może coś o zainteresowaniach, na pierwszym miejscu postawiłbym fascynację muzyką, jest tym co wypełnia po brzegi moją jaźń, podobno jak śpię też rytmicznie ruszam stopą. Później poezja i książki, ostre zjazdy na rowerze po górach, wędrówki i gitara. W wierszach poruszam tematykę przyrody, ludzi, wiary, fikcji.
Mój pseudonim ELMO przyrósł do mnie na stałe jeszcze w szkole, podobno przypominam któregoś z osobników z ulicy Sezamkowej.
Chciałbym polecieć na Marsa.
© Copyright by Artur Turski