jest takie miasto nad rzeką
spętaną nastoma mostami
gdzie domy tańczą
czas zawisł w katedrze
schodami łamie się przestrzeń
kręcą się tam dwie ulice
dla ułatwienia nazwane tak samo
(ludzie wiedzę która gdzie)
umówilismy się na jednej
nie spotkali na drugiej
wszystkiemu winna ta kurwa przestrzeń.
czereśnia rosła blisko cmentarza
cmentarz ginął w lesie
las pokrywał wzgórze
na cmentarzu leżeli wyłącznie mężczyźni
do wojny dożyli najpiękniejszych lat
zaskoczyła ich tajemnica śmierci
więc na tej czereśni na skraju wsi Zakliczyn
siedziała moja młoda ciotka
i rwała czerwone kuleczki
czasami pstryknęła pestką w stronę grobów
lądowały między równo wbitymi krzyżami
a rozbuchanym zielskiem
na takim nasieniu rosną piękne owoce
śmiała się ustami pełnymi krwawej miazgi
powietrze drżało od brzęczenia pszczół
z zadartą głową wchłaniałam zapach popołudnia
i słowa o dziwnym znaczeniu
pokrzywy pachniały cierpko
dziś korzenie czereśniowych drzew ciotki
splatają się z młodymi mężczyznami
z dawno pogrzebanej wojny
obdarzony fenomenalnym nosem
i niezawodnym instynktem łowczego
śledzi w skupieniu lot muchy
jedno kłapnięcie zębami: jest!
pusto bez muszego brzęczenia
sen
a w śnie:
przedziera się leszczynami, drze sierść,
płynie nad bagnami, uszy tuli,
śni sarnie śmiganie
krople krwi migają między poziomkami
puchnie z wrażeń psie serce
z bukietem hormonów do oferowania
tropi ślady wśród ulicznych latarń
zakochany w tej jednej jedynej woni
a na jawie:
leż! do nogi! jedz! zostań!
pani wychodzi!
gdybyś wiedział, że też do nicości,
nie byłoby miejsca na zazdrość
w duszy psa
Win białych nie ma!
Są jak ślubne welony
wleczone przez pobielałe głowy
pełne wyblakłych marzeń o zdradzie.
Tym czerwieńsze są czerwone!
W głębokich mrokach dojrzewające
pod światło rzucają rubinowe błyski.
Z wyrafinowanych zapachów
układają się w nieoczekiwane bukiety.
Lista win jest długa.
Bogaty asortyment smaków.
O milczeniu mówi etykieta.
Jestem winna. Pij!
Nie! Nie pij!
Zwariowałeś?
DZIŚ:
przyszyć guzik do płaszcza
naostrzyć obcasy
wyrwać żale z głowy
wyprasować loki odgrzać grzechy wkręcić
gałki zakluczyć język wypchać zmarszczki
rozplątać stanik ogolić wargi zreanimować
błonę rozdmuchać serce zwymyślać lustra
wyrzucić zegar wyżąć majtki rozlać winy
odgarnąć śnieg sprzed domu
zakopać urnę z prochami psa
jutro... jutro przyjeżdża...
JUTRO:
telefon? milczy
ja? ja też już nie czekam
gdy czas zaczyna zabawę w brak
i uśmiech jest źle skrywanym wykrzywieniem twarzy
wtedy wiem, że oto zaczyna się sezon
połowu pereł kłamstw
w wielkim oceanie płynnym i bezdennym
jest takie jedno miejsce tajemne
zatoka perłowo mieniących się spraw
tam
z przypadkiem porzuconych prawd
usłużne wargi toczą cenne łgarstwa szlachetne
trzeba tylko złapać na długo oddech
nieustraszenie zanurzyć się w potoku zdań
i tak
wyławiam pierwszą perlę doskonałą
twardą i gładką i lśniącą jak stal
zrobienie dziurki wymaga dużej precyzji borowania
bo potem
wystarczy już tylko przeciągnąć sznur
zawiązać supeł
i powiesić sobie na szyi
o ileż takie perły są piękniejsze
niż
ziarnka prawdy, które w nich tkwią
tylko rozsypać ich nie wolno
każda z osobna to nie do spłacenia
łza
pewnego jesiennego przedpołudnia
Leonardo da Vinci zapomniał nawet
zjeść swoje zwykłe colazione
tak bardzo zajął mu wyobraźnię
mały koci kłębek
w okrągłym wzgórku z futra
wyraźniej dopatrzyć się można było
szpicków uszu
ogon zlewał się z resztą zwierzęcia
kot drzemał leniwie
w włoskim świetle sprzed wieków
pomrukując i poruszając wąsami
wąsy sterczały zawadiacko
i to był cały temat do narysowania
Leonardo wytężył swój słynny geniusz
(dziś wiemy, że to był geniusz
Leonardo myślał, że ciekawość świata)
rysikiem stwarzał włos obok włosa
bacząc na zachowanie perspektywy
(niewykluczone, że wtórowały mu cykady
bo od zawsze wtórują jeśli to Italia)
"mistrzu, to tylko kot"
zajrzał mu przez ramię ktoś współczesny
"to nie kot, to kwestia wyobraźni"
("e una questione di fantasia")
mruknął da Vinci
łyknął łyka vino rosso (to możliwe)
i wniósł do kultury światowej
swoje kolejne dzieło
byliśmy jednym mój koń i ja
mieliśmy wszystko co niezbędne
ludzkiego ducha i pęd zwierzęcia
gnaliśmy razem przez nocny pejzaż
przez wioski bez jednego światła
przez gęste lasy i mroczne bagna
a świat spał
ruchliwe cienie krzyżowały się pod nami
rzucane przez dwa księżyce
walczące i miłujące się na zmianę
rzymską łagodną Lunę
i dziki germański Monat
splecionych z sobą w jedną stronę
a świat spał i spał
raz woda bryznęła spod kopyt
przekroczyliśmy rzekę przebaczenia
czasami głowa dotykała nieba
nie było ani zimno ani ciepło
była noc i było lato
szeptały cicho zioła dojrzewały zboża
podczas gdy świat spał
zatrzymywaliśmy się na popas
po smak traw i znaki tylko dla nas
kąpaliśmy się we mgłach
miałam kiedyś męża, kochanka i psa
psa już dawno nie ma
a mój rumak wybrał inną drogę
zbliża się wschód słońca
dziennikarz, ur. 1953 w Krakowie,
mieszkała 25 lat w CH gdzie studiowała
m. in. historie sztuki, obecnie wraca do Krakowa.
wszystko w moim życiu miało swój początek w miłości. ode mnie samej począwszy. ponieważ moi rodzice kochali się aż do śmierci jednego z nich, a nastąpiło to zupełnie niedawno, więc wierzę, że pobrali się z szalonej miłości, która kazała mamie zerwać poprzednie zaręczyny gdzieś tam gdzie został porzucony narzeczony i dać nogę do Krakowa. tu już czekał na nią nowy narzeczony, mój przyszły rodzic, bo tak stało w gwiazdach. w Krakowie się poczęłam i w Krakowie urodziłam.
pokochałam Kraków jak tylko się dowiedziałam, ze można pokochać Kraków jako całość. bo najpierw kochałam poszczególne elementy Krakowa: wawelskiego smoka, lajkonika, trębacza na wieży mariackiej, kopiec Kościuszki i wianki na Wiśle. i oczywiście Planty, choć nie przepadałam za plantowym, który mnie i moje przyjaciółki przeganiał, bo jeździłyśmy na rowerkach po alejach, a to było surowo zabronione. do dziś został mi odruch szczególnej czujności na Plantach, choć instytucja plantowego już dawno nie istnieje.
szybko zorientowałam się, że jestem dziewczynką i że oznacza to, iż chłopcy to cos wręcz przeciwnego. zainteresowałam się tym zagadnieniem i to tez zostało mi aż po dziś dzień (tu upatruje źródło mojego życzliwego dla płci przeciwnej feminizmu). gdy miałam jedyne cztery latka pokochałam pierwszą miłością mojego dwuletniego sąsiada i w porywie serca obiecałam mu ożenić się z nim, jak tylko przestanie nosić pieluchę. z całą pewnością było to pierwsze poważne niedotrzymanie słowa jakiego się dopuściłam.
potem wzięłam się na sposób i nauczyłam się kochać równolegle: koty, książki, kino, koniak, konie, teatr, psy, grzyby i lody waniliowe. i wszystko co jest piękne dla oczu i uszu, i pozostałych zmysłów nie wyłączając zmysłu poznawania świata wokół mnie. tak doszło morze i poezja. że nie wspomnę o ukochanych mężczyznach, którzy oczywiście znaczyli poszczególne etapy mojego życia i których kocham do dziś. najprawdopodobniej umrę kiedyś z miłości. wtedy odczekam trochę w zaświatach i wrócę w następnym wcieleniu żeby się znowu zakochać.
© Copyright by Elżbieta Binswanger-Stefańska