skrzydła niepokorne
odrąbane
nie dały się wcisnąć
do kapliczki
drewniany kaleka
na straży
świętego spokoju
na wytartym gryfie
dłoń się zaplatała
w chwyt pijany
barowy
dźwięk upadł na progu
pierwszy kontakt
wywaliło korki
drugi wieszak w szafie
drzwi się wyłamały
trzeci kurek zapiał
ulotność
...
już niedługo pełnoletni
polecę sobie
w kulki
chciał zapukać
zostawił
na progu łzę
teraz wierzba zazdrosna
korzenie wypuszcza
Do mojego okna znów nieśmiało zastukała noc. Przyszła Księżyca szukać. Tutaj go nie znalazła.
Zapytała, czy może się przysiąść. Ciemności się bała. Usiadła w kącie, żeby nie przeszkadzać. Słuchała mojego milczenia, a ja trwałem w jej zapachu wilgotnym, wiosennym. Nieśmiało spytała, czy nie mam
kilku wierszy pięknych i smutnych. Nie miałem. Poprosiła o papier i ołówek. Zrzuciła szybki szkic. Zastygła. W bezruchu autoportretu. Z dbałością o linię. Jak to kobieta.
Potem odeszła, ot tak. Bez słowa. Najwyraźniej wypłoszona świtem.
wyniosła ze sobą
niepokój kroplą
obok oczu
powiew samotnych spacerów
osusza punkt widzenia
w mieszkaniu pełnym ciężkich skrzyń
szuflad
rzeczy odłożonych na później
codzienny wiersz uwiera o wers
coraz trudniej
być samemu
dla siebie
poetą
Nostalgia mieszka nad rzeką. Lubi słuchać. Czasami jednak chce pogadać. Zaprosić kogoś pod niebo uczesane grzebieniem zachodu. Lecz nikt jej nie odwiedza. Bo taka stara. I niemodna taka. Więc otulona płaszczem mgły wchodzi wieczorami na ganek. Wtedy dostojniej smakuje herbata. I wiersze zakwitają w dzikim winie.
dryfuje po cichym morzu
rozklekotany żaglowiec słów
takielunek ma w strzępach
żal żałować
Siedział przygarbiony pod ścianą. Dłońmi obejmował kufel piwa. Być może w obawie, żeby czegoś cennego nie wypuścić. Że coś, posiadania czego nawet sobie nie uświadamiał, mogłoby ulecieć. Wyparować.
Mówili na niego Smutny Janek. Zawsze wchodził ukradkiem. Nigdy się nie przysiadał. Nie znajdując zupełnie wolnego stolika pod ścianą właśnie, wychodził. Nikt nie pytał kim jest. Ani czym się zajmuje. Zresztą kogo to mogłoby obchodzić. Barmankę interesowało tylko tyle, żeby płacił. A zawsze miał pieniądze. Resztę tymczasowo zameldowanych interesowało tylko to, żeby się nie wpieprzał. A nigdy się nie przysiadał.
Takim go zapamiętałem. Pod ścianą. Z wiecznie otwartą paczką papierosów na blacie. Po które nigdy nie sięgał. Przeszła jesień niepostrzeżenie. Wieczory coraz wcześniejsze. Szeleszczące o szybę. Zima już odchodziła ze swoją białą monotonią.
W chlupoczący marcowy wieczór zobaczyłem go na dworcu. Stał na peronie. Z archaiczną kartonową walizką w dłoni. Sam nie wiem, co kazało mi do niego podejść.
- Pan wyjeżdża? - zapytałem.
- Owszem - odpowiedział niewzruszony.
- A można wiedzieć dokąd?
- Do swoich - odparł zamyślony. - Do swoich.
"Autoportret /ze struną obok/"
Chodnik. W tempie coraz bardziej pijanym. Obok.
Szary człowiek z czarnej furgonetki rozwiesza na tablicy ogłoszeń plakat. Za szybko jednak. Podejrzanie (w półmroku ulicznej lampy). Obok.
Nonszalancko rozdeptuję jesień. Pełno pod nogami. Buntowniczo. Tłumiony szelest. Jak piosenki Wysockiego. Toczy się sześćdziesiąt kilka kilogramów tkanej refleksji. Co pozostanie.
Co pozostanie jeśli (przypadkowo, a jednak nie przez przypadek) Super Wysocki przestanie szarpać struny Super Gitary. Głos rozwiesi się w rezonansie. Nieczysto. Gdzieś pomiędzy tutaj, a tutaj-obok. Na jedenastym akordzie. A przecież wystarczą cztery. Więc co pozostanie. Jaką kolejną piosenkę zaśpiewa. Obok.
Obok szeleszczący dysonans.
Ktoś zbyt pośpiesznie naklejał plakat.
Hubert 'Moonstone' Leśniak
rasa: fnord
wiek: niedzisiejszy
masa: kłopotów
płeć: niewdzięczna
inteligencja: nabyta
światopogląd: połatany
wyznanie: dyskordiańskie
miejsce zamieszkania: przypadkowe
zawód: miłosnych nie stwierdzono
znaki szczególne: w jego żyłach zamiast krwi płynie czarna maź
PS Egzemplarz szczególnie wredny ;)
© Copyright by Hubert Leśniak