poezja.exe.pl - Izabela Joanna Bożek


poezja
STAT4U

stat4u

wiersze



15 sierpnia w Mani

baran na rożnie
wyścigi osiołków
kantor zawodzi psalmy
tysiącletnia świątynia zapada się w ziemię
duchowny czarnymi od zeszłorocznych zbiorów oliwek
rękami
dzieli chleb
Matkę Boską
jak co roku
anieli biorą do nieba

potem
zasypiamy na plaży
odrzucając spod głów kamienie niewiary

Grecja


* * *

Sotirisowi

wjeżdżaliśmy tam
zdaje się
z południowej strony
zostawiając za sobą
ciemniejące jak odległa tajemnica morze

stojący u wrót wsi ślepiec
rozpoznał podróżującego z nami poetę
wołając go zapomnianym wśród dorosłych imieniem

śpiący po prawej stronie drogi ojciec poety
nie poruszył się
osłonięty od intruzów
łopianami
tkwił uparcie w śmierci
jak w wiecznym gniewie

za to matka poety
wybiegła na wysoki ganek
i już od progu witała nas lękliwym
jak u wieczornego ptaka
śpiewem

z małych filiżanek dymiła gorąca kawa
która miała nagle rozwiązać nasze języki
na misę z owocami padł
ostatni z promieni słonecznych
by załamać się na ich powierzchni

przodkowie patrzyli na nas nieufnie ze ścian
zgadując
czy przybyliśmy z nienawistnej północy
czy też może z okrutnego wschodu
zarówno w jednym jak i w drugim przypadku
byliśmy skazani

matka poety małą dłonią gładziła
fałdy na utkanym przed laty obrusie
w jej geście było tyle czułości
jakby chciała dotknąć smutne czoło swego syna
i przywołać na świat wszystkie jego
nie napisane wiersze

Grecja, lato 1989


* * *

dla j.

jakże blisko dnia i nocy
pomiędzy gwiazdami z których każda zaranna

biały las otoczył nas parującą gęstością
księżyc świecił jak w nowogrodzkiej stronie
i daleko nam było do naszych krajów

pomiędzy gałęźmi zawisły śpiące ptaki
jakiś strumień obudził się i ruszył do biegu
nie było nikogo na naszej drodze

kroki nasze brzmiały równo i zgodnie
dotykaliśmy się ramionami
jakby to była rzecz zwyczajna

kiedy po krótkiej podróży dotarliśmy
do źródła
woda przyjęła nas
z bezwstydną miękkością

las zamilkł
słuchając naszej nagłej obcej mowy

od strony Świtezi
zarżały konie
i wóz się potoczył po błotnistej drodze

- Liard River,
sierpień 1995


* * *

jestem
a nie ma mnie
przechadzam się między malwami
spotykam cienie dziadków
mam warkocze
i niebieską spódniczkę
bukszpan wyjedzony przez kurę
której nie umiała zabić moja matka
nie wolno mi huśtać się na zielonej
furtce od ogrodu
zdradzają mnie skrzypiące zawiasy
to moja pierwsza podróż w świat
pół metra nad ziemią
i kąt czterdziestu stopni

jak daleko uniosły mnie
rozhuśtane furtki mojego życia

lato 1994


exultate jubilate

dla tkg

głos
co się wspina po ołtarzu
i tak miękki
że znajdzie każde wgłębienie
i każdą wypukłość
w szklaności doskonałego wizerunku
aż rozświetli
wszechwiedzącą twarz surowej mądrości

śpiew
co szybuje pod sklepieniem
i dotrze gdzie ukryte
stuletnie gniazda jaskółek
potem ożywi wyblakłe kolory
świętych rąk
aż krew zaczyna krążyć
w namalowanych żyłach

aria
co strąci kurz
z zamierzchłych żyrandoli
rozerwie skamieniałe pajęczyny
aż poruszy zziębnięty brąz
i niemrawy dzwon
odetchnie pełną piersią

ciesz się i raduj

przecież słyszysz

25.11.98


* * *

lekcja tanga

lekcja prostego chodzenia
lekcja trzymania wysoko głowy
i rytmu
i zgodnych kroków

chrapliwego dźwięku
ustnej harmonijki
poszarpanego oddechu
i powietrza

gonitwy w niespełnieniu
chłodnej ulewy
nagłego smutku

zapachu czerni
i muzyki

i
mimo wszystko
wygięcia karku
w geście przyzwolenia

lekcja
pokory

lekcja

25.11.98


* * *

rozplatam warkocz
i zanurzam się bez wahania
w burzliwe morze twojej pościeli

oddalam się od brzegu
i pozwalam falom skoczyć mi
do gardła

zachłystuję się nagle ostrym powietrzem
i ginę pochłonięta
przez wszystkie żywioły świata

tylko mnie nie ratuj
nie ratuj

luty 1995


* * *

kobieta patrzy na fotografię
na której ona i mężczyzna
rozdzieleni okopami gniewu

kobieta leży w łóżku
obok mężczyzny
pomiędzy nimi mur prześcieradeł

kobieta płacze

sufit odwraca wzrok
ściany zatykają uszy

kobieta strąca z wieszaków
umarłe motyle sukien

stawia walizkę przy drzwiach

24 maja 1999


obce miasto

dla wh -- pantote

niebo znikło
w metalowych szybach wieżowców
odbijało się głuche powietrze
szum jezdni rozmywał się niepostrzeżenie
przyciągały spojrzenie kamienne gzymsy
pięknych budynków okna kryły w sobie
nieuchronną odpowiedź jutra
staliśmy we dwoje na rogu ruchliwej ulicy
nikt nie znał naszych nazwisk
nie przydano nam numeru telefonu
miasto nie wiedziało jaka myśl przepływała
przez nasze splecione dłonie
czas szamotał się bezradnie
samochody prężyły się do drogi
mieliśmy rozjechać się w przeciwne strony
wbrew tobie wbrew mnie
wbrew
z domów towarowych wylewała się fala
ludzi ktoś jednak uśmiechnął się
na nasz widok było mi zimno
bolały mnie usta nie chciałam
wracać do wynajętego pokoju gdzie
w spakowanej walizce czekało gotowe
rozwiązanie
staliśmy na rogu ruchliwej ulicy
chciało się deszczu
który mógłby przebiec przez jezdnię i gdyby och
gdyby zdążył dopaść nas właśnie
wtedy gdyby gdyby
może właśnie deszczu
nam zabrakło

5 maja 1999


 * * *

dla wh -- pantote

za miastem
droga kładzie się cieniem
otoczona szarym krwiobiegiem drzew

słońce zachodzi w pół drogi
spod ciężkiej czapy chmur
wymykają się kosmyki błękitu

rude trawy znaczy gdzieniegdzie biały oddech
zbliżamy się do lasu
las oddala się od nas

potem jezioro
ostrzegasz mnie przed zdradliwością
skruszonego lodu
ale ja zbiegam po metalowych schodkach
i śledzę uwięzione
bez oddechu moczarki

jeszcze słońce
jeszcze długi cień mostu
jeszcze tyle do przeżycia

w szuwarach ptasie poruszenie
na brzegu majaczy wyrostek z rowerem
kropelki moczu błyszczą ułamkiem światła

wracamy
moja połowa ziemi osuwa się
w noc
w tylnym lusterku widzę kolory
których nie znasz
więc chcę żebyś patrzył za siebie
ty jednak wolisz
jasną barwę moich oczu

wędrujesz
dłonią po zakamarkach mojej szyi
wiem o czym myślisz

to nie jest nasze ostatnie spotkanie

Edmonton listopad 1999



 Izabela Joanna Bożek

Rodzinna legenda mówi, że urodziłam się pomiędzy karetką a windą. Cała zaś akcja mojego przychodzenia na świat zaczęła się w pociągu relacji Wrocław - Katowice.  Naturalną konsekwencją tego wydarzenia są zatem dwie cechy "mnie": niecierpliwość i potrzeba ciągłego bycia w drodze.  No, nie tylko. Miłość do Wrocławia wynika z tej historii może nie wprost, ale jednak. A przecież kocham jeszcze inne miejsca na świecie - Mazury, Kalamatę, Heidelberg, drogę na Alaskę, San Francisco, Yogyakartę. Ostatnio zakochałam się w Nowym Jorku, który przylgnął do mnie jak moja druga skóra. Czeka mnie jeszcze niejeden wiersz o mostach Brooklynu.
Poezję uprawiam od dawna. Nie tylko pisząc wiersze. Podróżując, kochając ludzi, pijąc wino, czytając, fotografując. Oddychając.
Co będzie dalej? Nie wiem. O tym też napiszę wiersz.


© Copyright by Izabela Joanna Bożek

 



AKTUALIZACJA