poezja.exe.pl - Jacek Kostka


poezja
STAT4U

stat4u

wiersze - Pamiętnik z podróży



1

Gdy przebudził mnie ranek
on jeszcze drzemał
i (choć nic nie kazało zachowywać nadzwyczajnej czujności)
na pierwszy mój ruch
zerwał się z puginałem
Na to mówię: 
"don Alfonsie nie pora, nie pora, proszę spocząć jeszcze"
on jednak podniecony
przebiega naszą celę u Świętego Jakuba;
i kamienna posadzka dzwoni
wśród brzęczenia ostróg.
"Czas wyruszać!" woła wreszcie
więc w pośpiechu zwijam swój tłumoczek
resztę chleba rzucam na wykusz przy oknie.
I oto po godzinie bramy Manczy milkną za nami.


2

U podnóży Grenady
witało nas słońce
nim kurz opadł wśród Sierra Morena
- przechodnie przezornie milczeli
w krepie i kadzidłach.

"Gospody zajęte" - rzekł strażnik - 
"księżna z martwym małżonkiem zawitała w mury" 
i dłonią wskazał pazia
z małpką już w sklepionej bramie.
Więc spaliśmy
spowici w cień chłodny
soczystą wilgoć trawy.

wysokie buty noszą Cyganki
usta ich cytryny i maki


3

"na walkę byków w Sewilli
podąża z pałką wierzbową."
F. G.Lorca

I dopiero na koniec,
gdy ściągnięte buty
suszyły się
Antonio el Camborio przeciągnął się
i zaraz
płaskie stopy zaszurały rozgrzebując siano

Chwilę jeszcze podrzemał
smacznie obracając w ustach
sera i słoniny aromaty,
dym ogniska i brzuchy rozgrzane mężatek
zadrżał,
przeciągnął raz jeszcze
i stękając wstawał


4

Najgorsze jest milczenie,
które bez końca
wbija nas w pył drogi
pomiędzy
ciężkie oddechy mulników
i skrzypiące osie wozów

wokół nic nie ma
choć cały widnokrąg

Za nami już posnęli:
porywczy Ulpiano,
i Azevedo
z uprzężą
nabijaną srebrem

i teraz,
tak spragnieni,
że zaledwie zasnąć,
gdy mój sztylet
jest liściem
wśród trawy albacetyńskiej


5

Spośród ciemnych wrót św. Auberta
wylewał się tłum

ślepcy
głusi, i tknięci paraliżem
wykrzywiając
nieogolone twarze
złorzeczyli
domagając się snu i pożywienia.

Zamiast tego
zawarto kute odrzwia,
a z głębi ulicy
nadjechali konni.

Tylko przez chwilę zamajaczył w wejściu
wysoki Bretończyk,
przybyły wraz z bratem
z samego Fleury-sur-Loire.
W zaciśniętych dłoniach
trzymał
pielgrzymi kostur.
Krzyczał coś w swym
dźwięcznym języku.

A tymczasem
w cienistych krużgankach
panowała cisza,
choć co raz to grupy gapiów
ściągały
i, nim konkurs się zaczął na dobre,
stronnictwa
zdążyły się skłócić.
Wreszcie nadszedł sam Rektor
co ucięło spory.
Przybyła
i reszta szanownych doktorów.

Od zeszłej zimy bowiem
w Salamance
dawał się we znaki
ten wakat
miłośnikom kalendarzy.


6

Zielone pola
i zapach winogron.

Jesień Florencji,
jakże inna od północnej wilgoci drażniła zmysły
i uspokajała zarazem,
nie miałem więc ani za złe jego wieczornych eskapad,
ani niepokoiłem się nimi.
Dopiero wczoraj,
nagle
drżąc,
kandelabry
ze ścian zdejmują nasze cienie
I już nazajutrz
śnieg lśni
pod butami o łuszczących się cholewach
wciąż kreśląc świat przede mną
zimną linią horyzontu
aż bolały oczy


7

W zajeździe było ciepło.
słodki zaduch
wypełniał nozdrza tuż za progiem,
by towarzyszyć później
pośród ław, plam wina
i kulawych stołków.

W głębi,
pomiędzy filarami, wrzaskliwi wozacy
chrzęścili kiełbasą.
Mlaszcząc
z trzaskiem rozgryzali soczyste cebulki.
Obok,
nad pustą misą,
kołysał się starzec
wywijając wargi
wysysał do czysta
własne grube palce.
Gdy my, sennie rozparci,
wsuwaliśmy pod ławy
opięte uda w jaskrawych bryczesach.

aż parowały okna
od rozgrzanych brzuchów.


8

Podczas gdy portowe dźwigi
wynosiły w przestworza odurzone konie,
my mozolnie toczyliśmy
baryłki solonej wieprzowiny,
przy nabrzeżu
kipiała kiszona kapusta,
a wrzeszczący przekupnie
wychwalali niezawodne talizmany
od zarazy, szkorbutu i niewierności
znudzonych połowic -
"Bądźcie pewni waszych synów"
mówili i mrugali znacząco
sinymi powiekami.

Wiatr coraz to przynosił ostry zapach
czółen rybackich
i woń miejskich kanałów,
słońce
rozdymało skrzela tuńczyków
otwierał spragnione perłopławy.

I, gdy łódź zanurzyła się wreszcie
po linię nadburcia,
zwinięci w kłębek
na szorstkich deskach
czekaliśmy tylko zachodniego szkwału.


9

"W imię boga miłosiernego
i łaskawego." - rozpoczął Anglik
w zszarzałym burnusie - 
"Było nas w Wadżh sześciu.
był Anda, Muhammad i Zal,
Gasiu al-Szimt i Mufaddi."

Wszyscy umilkli,
zasłuchani w pół ruchu
porzucając
- niepojęte - drapanie pod
szatami.

Po chwili nawet
szeroko rozstawione nogi
czterech żon Szarafa
skwapliwie przystanęły
za rudą zasłoną.

Tylko pustynia niewzruszenie
pachniała cynamonem
i zjełczałym tłuszczem baranim
a wśród wydm
w oddali
oszalały Czerkies
wlókł po piasku
odarte ze skóry stopy.


Epilog

„Ile musiałem zrobić drogi
z moim kosturem nie okutym”
Jan z Meun

Podróże, dobiegając kresu, stają się wulgarne.
Tak jak narodziny i
śmierć,
posiadanie i utrata
wiodą w przestrzeń, drążąc pierścień czasu.

Bo oto, gdy odetchniemy,
dostrzegłszy odległe domostwo,
czujemy zapach drożdżowego ciasta
i wyrasta
obok nas
próg dębowy -
różowe ciało żony,
ciepły oddech syna.
Myślimy: „Niech tym razem śpi cięciwa łuku.
Drżące lotki strzał
owiewa zatęchłe powietrze komory.”
i z nadzieją
przyśpieszamy kroku
gubiąc sandały w rozjeżdżonym błocie.



 Jacek Kostka

Z napisaniem czegokolwiek rozsądnego o sobie mam trudności, prowadząc jakże stateczną egzystencję.
(Na szczęście, gdyż zbyt ekscytujące perypetie nie dość, że wyczerpujące, to jeszcze nierzadko bywają zabójcze.)
Wiersze służą mi do przemieszczania się w literaturze, podróże bowiem w głąb siebie czy innych zbyt przekraczają granice wrodzonej wstydliwości i (poniekąd) taktu.


© Copyright by Jacek Kostka

 



AKTUALIZACJA