poezja.exe.pl - Joanna Fligiel


poezja
STAT4U

stat4u

wiersze



o wujaszku Józiu

proszę, niech mama opowie jak było,
gdy się piechotą do szkoły chodziło:
w granatowym mundurku
z białym kołnierzykiem,
ze schowanym głęboko
na sercu krzyżykiem.
lub o krawcu, proszę,
niech mama opowie,
tym, co go te dolary
przeżyły w komodzie.

lub o Feli,
co razem w szkole i po szkole,
która wyjechała z niedużym tobołkiem
do ziemi świętej, do swoich musiała,
choć to rzecz była ostatnia, której Fela chciała.

lub o wujaszku Józiu
na wszystkich portretach.
o zwalonych pomnikach, o radzieckich grzechach,
tak mi mamo zwyczajnie o tym wszystkim powiedz,
żeby człowiek wiedział - kim był zwykły człowiek.


Wujek Chlebny w Czeladzi, po tym jak zobaczył
swój guzik w księgarni - memoriał

Nad Brynicą niewiele się zmieniło.
Bieda na Piaskach ta sama
i Kościół stoi, niczym kamienny
Bóg, neoromańskim murem.

Ostatnie wspomnienie miasta jak
przez smoleńską mgłę; Żyd z cegłą.
Sami rozbierali Synagogę. Honor
jest jak huk, odbity od ściany lasu,
zanika wraz z pogłosem.

Był tu już raz, szukał żony. Zastał
kurz spod gestapowskich kół. Ona
tam. On tam. Za długo szedł. Lecz
spróbuj iść z dziurą z tyłu głowy.


Trzecia

Kiedy marzną stopy myślę o nich więcej.
Jestem ta najsłabsza. Nie urodzę córki.
Przepraszam kochanie. Obiecanej latem,
kiedy moje stopy owiewane ciepłem

nie marzły mi wiecznie. Kaszlę od tygodnia.
Wyszłam gdzieś bez golfa. One wyszły w lutym.
Chodaki za buty, w pasiastych sukienkach,
jestem taka miękka, jestem taka miękka.

Babki we mnie płaczą. Jedna, druga. Trzecia.
Krzyczę po niemiecku, mam zadartą kieckę,
wiem jak śmierdzą Ruski, piersi rwą spod bluzki,
wszystko mam na wierzchu, wszystko mam na wierzchu,

wzięło mnie trzech wespół. Przepraszam kochanie.
Nie urodzę córki obiecanej latem.
Nie dotrzymam zatem.


...- - - ... ( ratujcie nasze dusze)

sąsiad z naprzeciwka ma nadzieję
że kosmici znają alfabet morsa

zostawił żonę kiedy urodziła dziecko
całkiem podobne do niego
nie mógł patrzeć jak historia się powtarza

kiedyś sam chciał ostrzec ludzkość
zaczął pisać książkę o rudym Janku

o tym samym który w łódzkim getcie
zastrzelił z ułańską fantazją
i niemiecką precyzją
dwudziestu czterech Żydów

nie mniej nie więcej
tylu należało
by pomścić
dwanaście kur

przestał pisać
po alei snajperów

teraz gasi
i zapala światło


Cyganiak

pamięci bielskiego poety - Stanisława Goli

Ten wiersz będzie mieć rok - trzydziestego lipca.
Pisze się długo, bo zagraża śmierci. Wolno
przyjmuje postać, aby mógł zmartwychwstać.
Boi się, że umrze dwukrotnie: w niezrozumieniu
i bólu. Jeszcze jest nagi, bez grzbietu
jak Dostojewski z półki Stasia Goli.

Ten wiersz jest sarną; płochą i zranioną.
Słabą jak staruszek na balkonie, który woła
o pomoc dla uwięzionego zwierzęcia. Stoi
przy bukowym potoku. Patrzy, jak nędznicy
grają butelkami w zielone. Płacze w ciszy,
a gdy otrze łzy, zgaśnie światło w jego oknie.

Ten wiersz jest z prowincji, wiec jest skromny
jak renta polskiego dobrobytu. Tęskni do pastwisk
pod asfaltową drogą. Chce się włóczyć niczym
zakochani po Cygańskim Lesie. Zagrać w piłkę.
Nie śmieje się z upadku Ikara. Temu wierszowi
topią się słowa. Sposobi się do odejścia.


Nawroty, czyli o Ewce z pierwszego piętra,
której nie boją się tylko gołębie.

W marcu Ewka zostaje Chrystusem.
Zbija deski, nabija gwoździe,
potem siebie. Zmartwychwstaje
w połowie maja. Spotykam ją
na przepustkach ze szpitala.
Jest nieco zgaszona, nieco
grubsza. Siedzi na drugim
stopniu. Czeka. Mówi
jak ją leczą z Boga.
I staje się. Ewce
błyszczą oczy.
Głosi:
Jestem Piotrem. Jestem Skałą.
Jestem Dobrem. Ty jesteś Tomaszem.
Może jestem. Może nawet jestem
Złem, z którym rozprawi się Ewka.


powroty


nie da się przemknąć,
udać, że nie wisi
klepsydra starannie przybita
sześcioma pineskami.
podobno go wypchnięto;
leżał jakby obejmował ziemię.
i ucichła muzyka. tylko plusk,
plusk i wykręcanie, wykręcanie
i ścieranie.

to jego matka - myje korytarz,
niemiłosierna kolej na sprzątanie.
kiedy pochyla się nad wiadrem,
widzisz odbicie zaburzonego
porządku świata, w którym
moczy się brudna ścierka.


Wiersz dla synka

Tak nie staje się niewidzialnym, synku.
Wiem, też ściskałam mocno powieki,
a i tak wszedł księżyc. Teraz mieszka we mnie.

Najpierw boimy się tego, co za oknem,
potem tego, co w nas, lecz tylko
w ten sposób stajemy się dorośli.


trzy, pięć, osiem

mimiczne bruzdy- tyle mi zostanie
po sobie - gęsta mapa ciała. gramy
w karty, cała nasza trójka - ja, ty,
Baśka.

przypominasz swojego ojca, też
tak się śmiał, kiedy zgarnął karty
na dziewiątkę pik. tak samo
głaszczesz Baśkę.

na pewno myślisz, że tak będzie
zawsze. nie będzie. powinno
się umierać przed poznaniem
prawdy.
- grasz bez atu mamo?


Ja

Wypełnia mnie ciemność.
Pojawiła się jakiś czas temu i ciągle
pogłębia się. Sama nie wiem, może

stworzyłam ją w myślach, ale to żadna
różnica. Iluzje trwają dłużej, niż to, co
zwykło się nazywać prawdziwym życiem.

Ciemność jest coraz cięższa. Przypomina
węglowy muł. Zalega w dole brzucha. Zmienia
środek ciężkości. Czeka, aż się wywrócę.


Bezsenność

chyba nie było cię nigdzie

kiedy nie było mnie nigdzie spałam
jesteś dobrym miejscem do zasypiania
poza tobą ojciec budzi mnie dyndaniem
za drzwiami gościnnego pokoju jednostajnie
jak wahadło starego zegara po nim albo rwanie
włosów

zebrałam wszystkie bezsny
kiwam się przed lustrem drewniana i łysa
jak ukradziony wieszak z kina Promyk.


Geny

Ojciec nigdy nie był dobrym alkoholikiem
ani samobójcą. Udało mu się jedno
i drugie, ale po wielu próbach.

Źle znosił życie. Bardziej nadawał się
na martwego. Kochałam go i nie
rozumiałam. Jolka twierdzi, że jestem

taka sama. Wściekam się, bo cóż może
wiedzieć ktoś, kto miał z nami tylko
wspólną klatkę schodową.


Rozpacz

Samobójstwo jest zwykle uważane za dzieło rozpaczy. Jeśli
ta opinia odpowiada prawdzie - a wcale nie jest pewne, czy odpowiada
prawdzie zawsze, bo literatura (a i życie) zna samobójstwa, które z
rozpaczą niewiele mają wspólnego - aby zrozumieć psychologiczną dynamikę
samobójstwa, trzeba badać rozmaite formy rozpaczy, które nas do śmierci
zbliżają czy do niej popychają.
- Stefan Chwin - "Samobójstwo jako doświadczenie wyobraźni"

Mój tata nie był zrozpaczony. Bał się.
Mówił, że po niego przyjdą. Tam, gdzie
udał się miało ich nie być. Tego był pewien.

Nigdy nie wahał się, użyć słów ani ręki.
Był dużym mężczyzną. Przystojnym
i eleganckim. Nie lubił pięknych kobiet,
kochał je. Nie umiał się zdecydować,
którą bardziej.

Mój tata wierzył ludziom w zło w ustach.
Powtarzał go krzykiem. Chowaliśmy się
pod kołdry, ale wyciągał nas po kolei:
podnosił do góry jak prosięta, żeby
spojrzeć w oczy. Nie bał się.

Mój tata zawsze szukał kluczy,
drobnych i mojego ojca. Czasem
był nim sekretarz, który jeździł
czarną wołgą. Czasem lekarz od spraw
kobiecych, co mieszkał blisko dworca.
Czasem któryś ze Skaldów.

Mój tata nie był zrozpaczony.
Zawiązał krawat i przykurczył nogi.


Trzeba uśpić psa

Mama przygarnęła psa; ma artretyzm
jak ona, blizny po razach
i też się boi ludzi.

Mama gotuje kaszę jęczmienno-mazurską,
na cielęcych kościach, by każda jego chwila
była dobra.

Ktoś powiedział mamie; trzeba uśpić psa.
Stary jest. Cudzy jest.
I za głośno szczeka.

A ja, że nigdy nie jest za późno
urwać się z łańcucha i przekonać
o istnieniu dobrych ludzi.


burżujka

mama kupiła żelazny piecyk z wielką rurą.
postawiła go w pokoju, w którym umierały
nasze babki. on nie wygasa zbyt łatwo,
i nie kopci tak strasznie.

pytam czemu. czemu kupiła burżujkę. czemu
nie chce tych świąt z nami. a ona, żebym
po zmroku nie wychodziła bez potrzeby.

ubieram za dużą kurtkę. idę. zaglądam w okna
innym ludziom, ale nie umiem sobie wyobrazić,
ani ich pogodnych historii, ani siebie samej,
jak dawniej.


* * *

Starość ma oczy słońcem zmęczone,
psa z artretyzmem, lipę za domem,
sama ze sobą (przygłucha) gada,
że proboszcz kupił (pod koniec maja)
cztery klęczniki, nową ambonę,
a doktor znowu zabronił słone.

Starość przyciąga kocie łaszenie,
skargi, że sąsiad zagarnął miedze,
że śmierć zabrała młodo Kończyka,
a stary Kończyk ledwo co dycha,
że Matlakowej wnuczka się żeni
z takim, co siedzi jeszcze w więzieniu.

Starość ma włosy ufarbowane,
resztkami henny tuż przed świętami,
wyblakłą bluzkę, długą spódnicę,
znoszone buty na jednej ulicy,
ma smutny uśmiech w płóciennej chustce
i nie przegląda się starość w lustrze.


Wojtyto

Śnieży. Spacerujemy tropami
dzieciństwa. Nad świniarnią
mieszkał staruszek z trumną.

Dorośli go omijali, a dzieci
podglądały w szparach okiennic.
Któregoś popołudnia zgubiłam

braciszka. Mama go znalazła,
siedział na trumnie i jadł,
pajdę chleba z cukrem.

Śmierć i życie. Mogę wybrać
urnę, postawić na półce. Wojtyto
umarł, ktoś go znalazł, pochował

i zrobił wielkie sprzątanie.
Widziałyśmy, rozpadającą się
trumnę, wyrzuconą przez okno.

Raz śnieży, raz świeci słońce.
Spacerujemy. Kiedyś w taką
pogodę dzieci lepiły bałwany.

Jolka twierdzi, że życie jest
jak bałwan w słońcu, strasznie
go dużo na samym początku.


Kamikaze

Zderzaków się nie lakieruje -
- są po to, żeby je wyginać,
przypominam sobie słowa
ojca, kiedy podjeżdżam za
blisko barierek pod sklepem.

Jeszcze nie uchwyciłam
sensu życia. Bywa, że go
dotykam. Ocieram lakier.

Jolka mówi, żeby nie
analizować, skupić się
na drobinach przyjemności,
że to ma ten sens, że innego
sensu nie ma.
Wierzę, a i tak rozpędzam się tam,
gdzie powinnam tylko parkować.


To jest miłość

To jest Klara. W siódmej klasie zachorowała
na schizofrenię. Dziś wygląda jak staruszka. Uśmiecha się
do mnie. Mówi, że przypominam dziewczynkę z podstawówki,
z którą chłopcy zamykali się w sali i musiała uciekać oknem.
Klara nie może wiedzieć. Kiedy uciekałam, spędzała czas
w szpitalach. Myślę sobie, może Klara jest Bogiem.

To jest Marek. Marek jest niewidomy. Już jako chłopiec
pieścił opuszkami płatki kwiatów i nazywał je po łacinie. Dzisiaj
jest ogrodnikiem. Uśmiecha się do mnie. Uśmiecha się do Klary.
Mówi, że pachnie jak lewkonia długopłatkowa. Czuję przyjemny
zapach maciejki. Rozchodzi się z każdym ruchem Klary,
zaraz po tym, jak Marek dotknął jej dłoni, na dzień dobry.
Myślę sobie, może Marek jest Bogiem.


 Joanna Fligiel
fot. Andrzej Walkusz

Joanna Fligiel jest sympatyczną dziewczyną z sąsiedztwa, która wygląda jakby największym przeżyciem dla niej było usunięcie tipsów.
Niestety jako dziecko była ofiarą przemocy domowej i ten temat zdominował jej wiersze pomimo swoich czterdziestu lat. Nie jest łatwo żyć z nerwicą, pisanie jest dla niej formą psychoterapii. Psychoterapia jest podstawą leczenia w większości przypadków nerwic. Pisze dlatego, aby sobie pomóc.
Nazywa to pisaniem katartycznym. Ma świadomość, że wielkiego talentu nie ma, niestety, nie zawsze umie znaleźć właściwe słowa do wyrażenia tego, co naprawdę czuje, ale ciągle próbuje z nadzieją, że może kiedyś uda się jej to osiągnąć. Oczywiście nie wszystkie wiersze sprowadza do traumatycznych przeżyć z dzieciństwa, czy do samobójstwa swojego ojca, ale jednak on jest dominującym "bohaterem lirycznym".
Miała cudownych dziadków. Ma dobrych przyjaciół, syna, męża - poza poezją to właśnie dzięki nim udaje się jej osiągnąć równowagę. Lubi samotność. Nie lubi publicznych wystąpień, gdyby nie internet nadal byłaby tylko sympatyczną dziewczyną z sąsiedztwa.

Jest autorką dwóch tomików wierszy: Autoportret (2008, nagroda w Konkursie zorganizowanym przez East Bay American Association - „Debiut 2008”) i Geny (2011, nagroda Grand Prix w III Ogólnopolskim Konkursie Poetyckim „O Granitową Strzałę”). Publikowała m.in. w czasopismach amerykańskiej poloni „Polonia w Kalifornii” i „Nowy Dziennik”.


© Copyright by Joanna Fligiel


AKTUALIZACJA