poezja.exe.pl - Katarzyna Kobylińska


poezja
STAT4U

stat4u

wiersze



Zorba

Nie wołaj mnie
nie przywołuj
nie wódź na pokuszenie
bo nie odwrócę głowy
na nie swoje imię

Jestem jak mocne drzewo
silne i wysokie
co wszystkie barwy nieba
wchłania ze spokojem

Wspominam dzikie wiosny
spierzchnięte urwiska
ciepły pierścień jesieni
wrzucony do morza

Zimowy mosiądz słońca
równo wybija lata
nie muszę stracić pamięci
po to
by nie wracać

Nie wołaj więc
bo nie umiesz
zastąpić mi drogi
zapachem twojego kraju
i drżeniem buzuki

przy którym
popatrz
dzisiaj
tańczę nie twoją zorbę
a przecież rozpinam ramiona
lśniące od zachwytu


Lot nad nieistniejącym gniazdem

Niedostatek powietrza
może stać się przyczyną zdrady
takiej jaką miałeś na myśli
odginając kartki kalendarza
w poszukiwaniu braku czasu
na rozmowę

Jednak zdrada jest niemożliwa
kiedy na straży stado siwych czapli
czujnych i gotowych na wchłonięcie
w uderzenia skrzydeł
wszystkich przyziemnych lotów

Zdolność przenikania
nie mieści się w słowach
uwięzionych bezruchem

Zdolność przenikania
ukryta jest w karpie bratków
albo w niepozornym wdzięku dziurawca

Stąd też tropienie drogi do lasu
przez nieduże okienko
w jeżynowych zaroślach
zagarnie większy obszar pamięci
niż mogłyby posiąść
chybotliwe dyskusje o życiu
które przecież
nie przynoszą
szczęścia

Myśl o wzajemnym braku zrozumienia
z uniesionych nad balkonem dłoni
wypuszczam na wolność


To jest

To jest most nad kanionem zdziwienia
Można przejść albo stanąć i patrzeć
i cierpliwie pochylone skarpy
długo badać wyłączonym wzrokiem

Parę kroków temu spadła z ramion
roztańczona zbyt lekka sukienka
Teraz płaszcz noszę z lęków pobladłych
taki ciężki aż do samej ziemi

Zastanawia mnie spadanie śniegu
W krzyk gawronów zamyślam się krzywy
Nie ma miejsca, przez które nie przeszłam
niepewnymi krokami dzieląc strony

Żółte kwiaty między czarne wstążki
Wplatam znowu choć wiem niepotrzebnie
Jeszcze myślę ale już o sobie
A na niebie Oriona trzy schody


Na Przełęczy

będąc środkiem każdej historii
uporczywie wypatruje
współrzędnych początku
i punktów końcowych
przypisanych do jej materii
którymi otwiera się
i zamyka
rożne tajemnice

na udręczenie
przestrzeń widzialna
ma konsystencje
rozkapryszonej mgły
wiązadła poruszającego
zjawiskami rozkruszonymi
i tymi
które dopiero powstają
z dzikich

dlatego woda jeziora
chłodzącego brzeg
tego popołudnia
już przewleka się
przez kiedyś przedtem
i przez kiedyś potem

zapinam oczy
na dwie łzy

bo wiatr wieje
przez zimno i ciepło
jednocześnie


Głosy

z rozsypanej nad ranem rosy ptasich śpiewów
las wyłania się krucho, ostrożnie, po warstwie,
dziurawiony seriami dzięciolego gniewu.

zielonością rozpiętą na kukułek łgarstwie
kołysze się przejrzysta, koronkowa, dzwonna
młodych sosen drapieżność. cicha i postronna

smak cudu odnajduję. w tej huczącej wrzawie
czuję się taka drobna jak owadów plama
zaznaczona kolorem w niebotycznej trawie.

otwiera się przede mną najtajniejsza brama.
idę wolno ku skarpie, co nad rzeki pręgą
zawisa i przywabia żabich łkań potęgą.

szable matowej mierzwy szybko wodę tnące,
między tonią zapadłą w niepamięć, a błotem,
którego grzbiet popękał pod palącym słońcem,

zdają się naostrzone stokrotnym rechotem.
zapadam się jak rzęsa w leśne trzęsawisko.
południa zapominam. słucham. wieczór blisko.

wracam do wsi. pomiędzy bzów kuliste grzywy
wtacza się, tuż nad ziemią krów pękatych skarga
mrucząca i żałosna. echem nieszczęśliwym

przedwieczorne powietrze napełnia, bzem targa.
przysiadam zasłuchana. chłód wolno narasta
przesuwa się nad ogród, jak chmura pierzasta.

nocy głęboki szafir ponad ziemi falą,
skropiony gwiazd płonących niebieskawym drganiem
wsi końce łączy śpiewnie z niezmierzoną dalą,

nad prostokątem okien, nocnym psów szczekaniem.


list do siedzącego nad herbatą i konfiturą z róży

porządek świata
nagle wyciął w pień
dzikie morwy
na przedgórzu nieba

uzyskana w ten sposób przestrzeń
pomniejszyła o całą siebie
utajnioną krainę radości
pielęgnowaną wzrokiem
w każdej z pór
dnia nocy i roku

zamarliśmy oboje
ja i pies
zastygliśmy
każde w swoim skowycie

dla nas one były przestrzenią
w uciekaniu przed porządkiem świata
gdy z królewską szczodrością sypały
fioletowe owoce na trawę

przezroczystość
przemieniła się w mur
od którego ja odwracam wzrok
pies swoje ścieżki

wieczór wisi na łańcuchu gwiazd
bez sił bez godnego kształtu
księżyc spada w tę przepaść
ja spadam

kiedy trzeba
opłakiwać drzewa


Bieszczady

Chłodnej zieleni rozedrgane plamy
w kotle upału smakowicie wonne
głaszczę pamięcią

Ta wielka tęsknota
Tak mnie zabija
tak mi znikać każe

Za tamtą ciszę
umieram codziennie
przeszyta jasnym odłamkiem widzenia

Że przytulona do kamiennej sofy
wśród koronkowych strumieni
i w słońcu

Mogłabym Twoje ponamawiać serce
na wieczny spokój
i na wieczne szczęscie


Kochanie

Tu
Nie przynoś bzu
Niech jego wonna chmurka
Z przygodnych rąk
Nie cierpi mąk
Niech kwitnie na podwórkach

Bo właśnie tam
Gdzie z mrocznych bram
Kamiennym chłodem wieje
Liliowy blask
Dostąpi łask
Da radość i nadzieję

Dzieciaki, ech
Przez wrzask i śmiech
Po bzie jak wróble skaczą
Bezpańskie psy
Kochają bzy
Pod nimi szlak swój znaczą

Wieczorem gra
Się, że kwa-fa
Dziewczynom na gitarach
Kto fajki ma
Kto urwie bza
Wiadomo, ten się stara

Porannych mgieł
I kocich pcheł
W tym miejscu, cóż, nie łapią
Szczęśliwy jest
Ten bez do łez
Co fioletowo kapią


S

Satynowego szala świetlisty splot
Spowijający szczupłą szyję
Szóstym szelestem
Skusił szatana
Skulony śledził
Smukłą sylwetkę
Skreśloną skąpą suknią
Strzelał ślepiami
Szeptał szalone słowa
Szamotał się, szalał, szarpał sierść
Samczo smakował
Szczegóły świetnej szatynki
Szykował sprytny skok,
Sumował siły

Szampan szumiał
Suto skrapiał świecące szminki
Stał się sprawcą
Skrzących spojrzeń
Sekretnych salonowych spotkań
Skwarnej samby
Scalającej samotnych

Spłynął ...
Smolistym smokingiem strącił szkło
- schylony:
Schwycił stopę swej ślicznotki
Scałował sandałek,
Seks? - spytał szybko
- Słaby śmiech
Sperlił się słodko
Stanęły skoczne sutki
Spłonęła szerokim szkarłatem
Smagnięciem stłumiła
Stukot serca szarlatana
Spragnieni szukali siebie
Spalając sypialnie
Smagając skandalem
Struchlałą starszyznę
Stokrotnie symulowali szczytowanie
Szlochając
Skowycząc suczo

Srebrny szal
Symbol szyku
Sfrunął śliską smugą
Splątany smętnym supłem

Smutna szatynka siedziała sama
Spijając spienione szampany
Sandałek spadł
Starła się szminka
Służba sprzątała szurając stołami
Spaliłabym skręta- szepnęła satanicznie
-Spektakl skończony



 Katarzyna Kobylińska

Zwykle wiersze odsłaniają osobowość poety.
One powiedzą o mnie najwięcej każdemu, 
kto jest aż tak ciekawski, 
że chciałby wiedzieć, z czego składa się poeta ;-)


© Copyright by Katarzyna Kobylińska

 



AKTUALIZACJA