nie, nie odbuduję tych złudzeń, choćby noc zmieniła się
w tęczowe pasmo dziecięcych tajemnic
są tu schody, jest brama i ogród, chociaż wróg
umknął ostatni i nic dookoła nie przypomina jego twarzy
może dlatego spodziewam się snu, zawsze spokojny
kiedy przesypią się wody, do ostatniego ziarenka
kiedy prześnią się dni powszednie i święta dokładnie według zaklęć
kiedy z myśli ustąpi katarakta tradycji
i przeszłość z zapomnieniem postąpią ku sobie, chciałbym
pozostać tu jeszcze przez chwilę, lecz żelazny wagon
porusza się szybciej
i świt wybucha światłem
gdybym teraz znał
słowo otwierające bramę
wiodące wprost ku schodom
albo unoszące ogrody wysoko ku chmurom
na skrzydłach szarych ptaków
gdybym wiedział że są gdzieś litery
ich kolejność możliwa i skrawek wolnego miejsca
na ślepym murze świata
jak ktoś, kto nie zna innych słów poza milczeniem
odwracam się od lustra i dopiero wówczas pęka koperta
wysypują się mumie myśli, a po chwili
kartka jest biała - to list bez adresu
tylko tu spojrzenie potrafi odnaleźć swój wyraz
a może i ono jest tylko złudzeniem
reprodukcją nieistnienia
jak ów, który żyje tylko w chwili śmierci
odliczam rozpadające się łańcuchy białek
w niezwykle wyrafinowany sposób unicestwiam
łowcy fok dokonują tego jednym ciosem pałki
nie umiem im dorównać, palce niepewnie chwycą
ale cios będzie pewny, gdybym zobaczyć mógł choć przez chwilę
zatopione w tryskającej zewsząd ciemności słońce
kobiety tańczące na drewnianym moście głośno
wymawiają imiona kochanków, są jeszcze młode
wzrok nieznajomego mężczyzny (około czterdziestki) peszy je
przez chwilę, zbite w małą gromadkę (przypomną to sobie za 30 lat
lecz teraz Europa drzemie w błogiej nieświadomości - spóźniona
sjesta greckich bogów) nie widzą już obcego
znów mogłyby szybować w świecie stworzonym dla ptaków
i nie odpowiadać na niezrozumiałe pytania
odśpiewać Ave i zapomnieć w rytmie wiedeńskiego walca
o podróży, pająkach i milczących ze ścian obrazach
tam, pod zczerniałym werniksem umarły dawne miłości
powoli zapada noc, Europa jeszcze nie zdążyła się zbudzić
dziewczęta oparte o poręcz z gładkiego drewna
nie słyszą krzyku swej matki i kroków odchodzącego
ta chwila, gdy czerwone pudło autobusu
pochyla się gwałtownie - wstrzymany oddech ulicy
przebiega asfalt w cichnącym pisku, który w końcu
ustaje i przez ułamek kroku jest cicho
lecz wszystko powraca falą, lub nagłym uderzeniem
i znów zielona ławka w parku, stłuczone kolano
płynące zewsząd:
oddech piekarni zbyt syty
oddech silników powszedniejszy od chleba
oddech nieznajomej kobiety i jej włosy w oknie
oddech jej dziecka krótki a spokojny
- oddechy
kamień zmieszany z powietrzem
w tej chwili umierają młodzi Koreańczycy
chociaż wojna zakończyła się przed ćwierć wiekiem
każde miasto to inna galaktyka
zmięta płachta gazety spływa do kosza
możliwe, że ktoś za trzy tysiące lat odgrzebie ją
wygładzi na kolanie załamania
i wystawi pierwszą stronę w British Museum
o ile ta wyspa nie zatonie wcześniej w morzu czarnym
ale teraz wszystko jeszcze trwa
kobieta znów pojawia się w ramie okna
jej secesyjne włosy rozsypują się na wietrze
myśli wznoszą się wyżej
ulatuje ku słonecznym promieniom rozpiętym pomiędzy ścianami
i jeszcze wyżej
gdzie dzień nie jest serią świateł na skrzyżowaniach
gdzie dzień nie jest numerem porannej porcji gazet
gdzie dzień nie jest czasem wietrzenia pościeli
gdzie dzień trwa pozbawiony ciężaru i celu
jak przypadkowy przechodzień który nie liczy
odnalezionych monet
spotyka ją na ulicy
pośród sylwetek o pochylonych twarzach
zatrzymuje się marszcząc czoło
jak człowiek który przypomniał sobie o czymś
ale nie do końca
za chwilę zatrzasną się drzwi ruszającego autobusu
jeszcze wysypują się na chodnik dzieci
staruszki trzymają się za ręce
jego twarz odbita w szybie jest nieruchoma jak księżyc
staje się księżycem
oblicze podniesione do potęgi światła
zegar na wieży potwierdza istnienie rozpylonego czasu
spokój przez ułamek sekundy
w chłodzie bramy, gdzie zawija spocony niczym maszyna
przystań otacza opiekuńczym półmrokiem
w tej chwili ze stacji DWORZEC GŁÓWNY
wyrusza jego pociąg
wbrew goniącym za nim słowom
o ile wszystko to nie jest żartem tylko
- wzruszenie ramion
wyrocznią przejmującą dreszczem, powtórzeniem gry
jak każda gra nieśmiertelnej
przy peronie czeka następny, zawsze istnieją otwarte drzwi
i pokoje pełne oczekujących przyjaciół
kobieta popycha wózek
krok za krokiem aktorzy tego teatru
przemierzają prostokątny ekran bramy
zegar jeszcze milczy, lecz wibruje srebrnostalowy dyszkant
rozkręcanej sprężyny
i wie, że mniej drzwi
i wie, że odjechały pociągi, chociaż nie wszystkie
i wie, że włosy zostały uczesane i pochylają się nad stołem
i wie, że nie on siedzi vis á vis
i wie, że wiele ważniejszych ma tematów do rozmyślań
i wie, że wiedza jest złudzeniem
i znów czerwone pudło autobusu
pochyla się nad leżącym
i znów spomiędzy rozrzuconych fragmentów
sączy się kolor, którym w komiksach rysuje się śmierć
spojrzenia zatrzymują w kolejnych klatkach stadia ruchu
ale to tylko złudzenie
ruchu złamać nie sposób
ruch wszak jest tak stały, że aż nieruchomy
ulica wzbiera ciszą, wypełnia słowami
ruch bowiem istnieje, isn't it?
szkoda tylko, że cisza jest tak krucha
i tak trudno osiągalna
kierowaliśmy się ku brzegom
wiatr wzmagał trwogę rozpędzonej wody
za rufą kłębiły się stratowane chmury
gdybyś mógł zostawić ten ster, gdybyś był tak dobry
by podejść tu
na chwilę
jej głos domagał się potwierdzenia
ale nie potrafiłem nic obiecać
niedopałek pozostał w tyle
kołysząc się pośród zimnych glonów
nawałnica dopadła nas przy zwijaniu żagli
mokra koszula rozmiar 42
przykleiła się do pleców. Za kwadrans odchodzi
ostatni autobus
tak rzęsistej ulewy nie przeżyłaś jeszcze
woda jest wprost sucha
- ten pomysł podchodzi do gardła
kierowaliśmy się do brzegu kiedy dopadła nas woda
w domu znajdziemy kilka papierosów
dym wsiąkał w mokre płótno
"kierowaliśmy się ku brzegom". Nie
powinna przedrzeźniać moich myśli
krople wygrywają cichy werbel w ciemności
jest zbyt wcześnie i zimno, a jednak
przeprawiliśmy się na drugi brzeg nocy i
w wilgotnej pościeli
godziny obróciły nas w popiół
zaczynamy od słów
głośno i wyraźnie
wymawiamy swoje imiona
światło, które w ciemności poświeca
to tylko pustka między literami
czasami odkładamy maski
szczególne twarze nie znanych nam ludzi
i odchodzimy
by skryć się w bezkresie pustyni
nie musimy wędrować daleko
na początku wystarczy
otoczyć murem dowolną piędź duszy
uzbroić teren łagodnym milczeniem
i jak wielu poetów
odkryć jedność w wielości
tak powstają wielkie systemy
i kodeks drogowy (tu litery oddalają się
krążąc i rozbijając się na skrzyżowaniach słów
i więcej światła igra z logiką)
ważny jest także kolor i rytm
tym razem przedmioty obdarzone cieniem i dźwiękiem
oczekują naszego spojrzenia
spokojne za ścianą, za wzgórzem
za lasem gdzieś
dokonało się
nie istnieją puste przestrzenie, echo
wypełnia je szczelnie, albo ciemność
która jak wiadomo
pozostawia jeszcze miejsce nicości
nicość ma prawo istnieć do końca
(ur. 1 września 1961)
autor 11 opublikowanych książek (w tym 6 poetyckich i 1 powieści) oraz kilkudziesięciu artykułów naukowych. Wiersze i opowiadania publikowane były w licznych antologiach oraz w czasopismach m.in. w Akcencie, Borussii, Fa-Arcie, Frazie Magazynie Literackim, Opcjach, Portrecie, Toposie, Twórczości i Więzi. Tłumaczenia wybranych utworów publikowane były również w Niemczech, Rosji i USA. Mieszka w Olsztynie, uczy w Uniwersytecie Warmińsko-Mazurskim. W najbliższym czasie nakładem wydawnictwa "Nowy świat" ukaże się druga powieść "Księga Wolfów" w wersji elektronicznej i w tradycyjnej postaci drukowanej.
© Copyright by Krzysztof D. Szatrawski