Miotełką powiek czyścisz niespokojne
kąciki oczu obrazy ślepawe
powszednią nudą pękate
wazony niosące niebo
na bezdennych gardłach
porządki zawsze
przywabiają gości
Ale pod skórą drzemie przyczajona
waza z kompotem i niedzielny obiad
stół mahoniowy i dwunaste krzesło
patrząc na ciebie szukają oparcia
A ja chcę tylko falowania firan
w oknach otwartych na wiosenny przestrzał
i labiryntu na grzbietach dywanów
które podobno unoszą na słowo
Uliczka, w której umieram
drży w południowym słońcu
kiedy pozujesz
w pracowni naprzeciwko
Cieniste wskazówki balkonów
leniwie wymierzają resztki mego czasu
jak policzek
dla twojej młodości
On Cię maluje
On nie lubi gdy mu patrzeć przez ramię
więc patrzę na niego przez palce
Słońce praży moją zaciśniętą dłoń
odciętą gilotyną cienia
W mroku werandy
ostatkiem sił
wymyślam słowa
którymi cię kiedyś zdobędę
Ta Jesień wróci po nas. Jesień nas odetnie
powieszonych za czarne wskazówki budzików
zaklejonych starannie w koszmarach na styku
nocy z szarym porankiem. Jesień nas odetnie
od sznura brzemiennego naszym suchym głosem
dłoniom dotknąć pozwoli Ziemi Obiecanej
Ta Jesień nas odetnie niebawem. Nad ranem
posrebrzymy w kałużach rozczochrane włosy.
Ta Miłość wróci do nas. Ona nas zakopie
w stertach liści jesiennych, w zapachu płomieni
będzie taka jak była tej innej Jesieni
słonecznej. Ona wróci. Ona nas zakopie
Na tym sznurze od rogu do gwoździa nad drzwiami
(rdza i drewno pokryte cebulą lakieru)
rozwieszam najstaranniej kilka moich wcieleń
wychodząc gaszę światło i wtedy na schodach
czuję za sobą ulgę kraciastą i w paski
swobodnie zwisa rękaw z rozpiętym guzikiem
i wreszcie pełnią pustki oddychają dziurki.
Wysycham w samotności na konopnym sznurze
gdzie przez okienko księżyc i bilet w kieszeni
zupełnie zapomniany nie wiadomo dokąd
Gdy Kolumbowie pod żaglami dumy
płyną odkrywać nogi kontynentów
my przysiadamy wieczorem na plaży
pod jedną palmą, koło śladu stopy.
Tylko półwysep (na wyspę nas nie stać
a jak już człowiek przywyknie nie patrzeć
w tę jedną stronę to można wytrzymać)
nieużywany i z własnym Piętaszkiem.
Za to horyzont kojąco jest prosty
za to na wzgórzach podobno jest miasto
o złotych wieżach i cichych latarniach
gdzie w mgle porannej kopyt stuk na bruku
i nieodmiennie dzwoni pierwszy tramwaj
Kiedyś tam pójdę. Do domu na końcu
małej uliczki gdzie śnieżne gołębie
a mój Stróż Anioł zamiata podwórze.
Kiedyś tam pójdę. Przetnę wstęgę rzeki.
Chmury są po to, żeby wypatrywać
oznak ściemnienia, ostrości kontrastu,
brzmienia co ludzką obnaża podszewkę
z niedbale zszytych zwierzęcych ochłapów.
Po to jest właśnie ta niepewność celu
i pochodzenia stratocumulusów.
Chmury są po to, żeby mieć nadzieję
na wilczy skowyt i bieg antylopy
zagrany gładko, nieskażony plamką
ludzkiego fałszu. Po to jest ta ciemność
zapadająca nad bezpiecznym miastem
nad elektrycznym pastuchem latarni
opasującym dominium człowieka.
Ponad dachami jest trochę powietrza
więc wyciągamy peryskopy anten
i z bólem w płucach szukamy powierzchni
stepu, pustyni, jeziora, bezkresu.
... więc posłuchaj mnie uważnie
to prawda, że w gęstniejącym lesie
wspomnień coraz trudniej jest odnaleźć
odpowiednie słowa, że zdania plączą się
wokół kostek jak broda patriarchy
ale to nie jest jeszcze powód
nie jest jeszcze powód
żeby nie słuchać
... myślicie teraz obrazami
myślicie szybko i bezboleśnie
(chciałbym tak umrzeć)
i zamiast liczyć się ze zdaniem
liczycie zdania, zamiast słuchać
przysłuchujecie się
... a dopiero z okolic kropki
rozpościera się widok na wciąż jeszcze zieloną dolinę
ale wy kropki stawiacie tylko nad "i"
tylko nad "i"
Właśnie dlatego zwieszam głowę
i obserwuję stopy
siedząc na krawędzi
czarnego fotela.
Dymem ogłuszającym i dźwięcznym kieliszkiem
zamknąć wieko powieki przed kolejną nocą -
rytualny egzorcyzm gdy w głowie się kocą
prosząc by na nie spojrzeć złote bazyliszki.
Potem sen jest kamienny i kamienny ranek
czajnik w kuchni gwiżdżący, czarne ziarna kawy
Wczoraj jeszcze garbaty, zimny i kulawy
świat łagodnieje w słońcu zza gęstych firanek.
Noc została pod łóżkiem skłębiona w pościeli
skuta barwnym kaftanem pod kontrolą sprężyn
snuje myśli gwiaździste o srebrzystej bieli
i o lisach srebrzystych, o tym jak się pręży
pod jej wzrokiem naszyjnik genetycznych helis.
Noc została pod łóżkiem i czeka na księżyc.
A kiedy cyrk gwiazdozbiorów wróci wieczorem na Kretę
kiedy nam liście pożółkną, palce pożółkną i dusza
Ariadna siądzie by robić tysiącoki sweter
wszystkowidzący pulower dla starca Tezeusza
Przędza się przędzie jak dawniej
przędza odtwarza labirynt
w lewo i w supły i w wiry
zgodnie a potem przestawnie
w dźwięku puszczonej cięciwy
w dźwięku napiętych strun liry
coraz to nowe są oczy
przędza się przędzie jak dawniej
I już wyczerpał się wątek i nic się więcej nie zdarzy
miecz pozostanie na ścianie, nigdzie nie pójdzie już piechur
wszystkowidzący pulower rozmawia z piaskiem na plaży
a pod pachami ma zmarszczki nazbyt częstego uśmiechu
Wzrost w zależności od nastroju 178-180 cm. Oczy w zależności
od nastroju niebieskie lub szare. Obwód w pasie zależny od
pory roku. Pory roku zależne od ustawienia się Ziemi względem
Słońca. Wiek - około 33 obrotów tejże względem tegoż.
Z usposobienia sybaryta i erotoman. Z zawodu informatyk.
© Copyright by Rafał Fagas