poezja.exe.pl - Renata Zrajkowska-Bujak


Renata Zrajkowska-Bujak
STAT4U

stat4u

wiersze



* * *

mama dzwoniła po każdym grzmocie
odbierałam z nowym błyskiem
burza w grudniu
nie wróży niczego

przerwała pytaniem
czy wszystko w porządku

tak więc przycupnęłam na parapecie
nie. nie umyję okien przed świętami
i z rozmysłem przyczernię pierniki

a teraz czekam
aż spadnie

może gwiazda spadnie

wiem. wiem że nie sierpień
ale może. w końcu
grudnie są nieobliczalne

sama mówiłaś przed chwilą
że takiej burzy to jeszcze nigdy

wiem że się martwisz
ale pocupię. jeszcze

pogłaskałam policzkiem
słuchawkę


pentimento

sen był jak zwykle zwinięty w zieleń. po prostu. w lesie jak w lesie.
tej nocy znów odważnie wchodzę. w środku wiatr drwa rąbie a drzewa
schylają się w szuszumie. tło khaki z odcieniem zgnilizny. w nim brodzę.

sześć kroków od kępy jeżyn. tu: ostry szpic przecina pejzaż. pysk wilka
tyka mnie wzrokiem. tnie powietrze ziewnięciem i wystaje zza drzewa.
odskakuję. po drabinie z gałęzi czym prędzej wbiegam. na górze cicho.
światło rozprasza niby-strop z konarów. gapię się w prześwit jak w okno.

tutejszy tarzan łamie ciszę. trąca mnie łokciem. jak zwykle spadam.
po drugiej stronie drzewa: wilgoć, komary i muchy. ciemno. nie lubię
przewracać się na ten bok. pocieram mokry nos i dalej. przed siebie.

rzemykiem sandała: prach. pęka pułapka na krasnale.
między palcami stóp liliputy. wołają: berek i pryskają na boki echem.
kłują jak ściółka gdy ja na jednej nodze, przeskakuję czerwone czapeczki.

zmurszałe brody trzęsą się od śmiechu. chwieję się. krasnale prychają
gryząc mnie w łydki. no dobra. schylam się i największego prztyczkiem
zbijam. krzyczy tak przeraźliwie, że już biegną wszystkie. pisk brzęczy
złowrogo i bliżej. dźwięczy w uchu jak budzik więc otwieram oczy.

na północ ode mnie pies drapie w podłogę. mówi: wróć.
pójdziemy na spacer. będziemy pisać patykiem po trawie
potropimy leśne ludki. ubieram obrożę, nie kąsam i staję przy nodze.
w lustrze widzę jak spod szafy wystają czapeczki. leżą z brodą podpartą
i machają do mnie z uśmiechem. raz ręką, raz merdając moim ogonem.

wchodzę w to. zamykam oczy. 


głębia

to bardzo prawdopodobne. powiedział: dwa miesiące spędzisz w morzu.
wyrosną ci płetwy a włosy odgarniać będziesz palcami zrośniętymi błoną.
nie panikuj. to nawet ciekawe doświadczenie. kojący szum, masaże wodne.
twój wzrok nabierze głębi a ty płynności ruchów. tylko pamiętaj. dodał:
gdy będziesz chciała wypłynać, szarpnij za linkę. trzy razy. bardzo mocno.
no już. spójrz na to z drugiej strony.

wskoczyłam

i z drugiej strony
patrzę

ziemia ma teraz kolor niebieski i nie jest twarda. ugniatam ją pluskiem.
miękkie stąpnięcie pozostawia ślad nie mojej stopy. płynę. czas też
przepływa spójnie nie głaszcząc mnie po mokrej twarzy. na łydkach
udach i brzuchu, osiada mech. zdrapuję go aż do zielonej krwi.

ryby wiją się wśród wodorostów. łamią horyzont tafli
i ocierają się o mnie zimnymi grzbietami. to zaraźliwe.
po chwili i ja srebrzę się jednostajnie a z oddali słyszę

że syreny naprawdę śpiewają
nie jest to iggy pop ale mają klimat
koralowce nadają trójwymiar
gdy tempo podwodnej akcji przesuwa się
wraz z ciemnym bokiem wielkiej ryby

chrzęst płetwy zatrzymuje mnie. zbliżenie.
muszla wygląda teraz jak okruchy kredy
białe perły ściskają krtań ciasną obrożą
więc otwarciem ust, zamiast przepraszam
wypuszczam bańkę i bulgoczę wdzięcznie

opieram się o kamień i liczę wodorosty. jak będzie nieparzysta
nie wyślę widokówek tylko list w butelce: "s.o.s. nieaktualne. zostaję!"

trzynaście

przegryzam linkę
nabieram wody w usta


bez słów

                                       może coś krzyczą. może przekleństwem
                                       wiążą mi nogi i ręce. nie słyszę tego
                                       i nie usłyszę. głucha niemowa. nic więcej.


wioskę najczęściej omijam ścieżką skrytą w zaroślach.
palcami drapię cichutko w drewniane plecy chałup. jednak
czasami ruchome obrazy dwoją się, troją w głowie. wtedy
środkiem przez wioskę. tańczę w sukienkce w stokrotki
a wszyscy palcami raz w czoło, raz w szyby od brudu ciężkie.

śmieję się z nich bezgłośnie. nie ludzie to a manekiny,
nie drewno chałupy a szkło. sklepowe wielkie witryny.
stokrotki palcami zwijam. uciekam w pokrzywy i oset.

raz kowal za mną pobiegł. nad brzegiem rzeki stanął.
ustami poruszał dość długo, brwi czarne unosił wysoko.
dłonią skinął do wewnątrz, z kieszeni wyciągnął podkowę.
przyszłam do niego przez rzekę. sukienka i uda zmokły.
on tylko splunął przez ramię i ruchem jednym zdjął wodę.

przewrócił mnie a pod trawą chłodno i ciemno było.
zabolal oddech gdy ciało wiło się. wiło. wbiło.
krew była ciepła. łzy słone. trawa cuchnęła potem.
kowal zdjął ze mnie brzuch mokry a ja ściskałam podkowę.

kucałam w rzece do zmierzchu
prąd zerwał łebki stokrotkom


dziecko

wyrwało się ze mnie dziecko.
nie. to nie to że kolejne poronienie. nie krwawi podbrzusze
i nie kapie sól na przecięte krocze. nie słyszę też głosu lekarza:
te samorozpuszczalne kłębki szybko znikną a i pani
nie będzie pamiętać. wiecznie.

pani...pani...pani...
a we mnie dziecko jest przecież. drugie.

nie rozumiesz.

mówisz: nasze dwa przenoszone szczęścia
śpią spokojnie z otwartymi buziami. a ja wiem
że łapią teraz motyle w siatkę z czapek a gwiazdy nabijają w butelkę.
potem wrzucą ją w ocean z autostrady.
w niej kartka z drukowanymi będzie:
"gwiazdka z nieba dla każdego a dla mamy ta duża, co się nazywa słońce".

dalej nie rozumiesz.

ja pamiętam że na parkingu, gdy ładowałeś kosz z zakupami.
między corn flakes a winem romantica. ono krzyknęło:
uciekam i masz mnie nie gonić. już się w to nie bawię. nigdy.

nie zauważyłeś nawet kiedy wylało się ze mnie.
liczyłeś tylko ile dni jeszcze i jakie tu ceny. czy straty z dzisiaj
mogą mieć wpływ na bilans przyszłego tygodnia.

dziecka nie ma do tej pory. wypatruję ciągle.
mówię: zobacz. dojrzałam, mam rozłożyste biodra
no, gdzie cieplej ci będzie. zamieszkaj we mnie.

a ono się śmieje i woła twoim głosem:
dorośnij w końcu.


kamera omija mapę

nasze niezadowolenie ucieka przed nami
na zewnątrz dziupli o czternastu piętrach
tego ujęcia jednooczna kamera nie dostrzega
skupia się na błędach ust i grymasach brwi
cieniem na ścianie wytłacza siwe profile

stąd i wynika nasza geografia i odczyt map
gdzie poziomów nad morzem zabrakło
akcja nieustannie rozwija się w głębi dziupli
w kolejnych tunelach pod sierścią podłogi

szybki rzut oka na kwadrat korytarzy
daje nam skalę namacalności i iluzji
ostrość widzenia zmienia się wraz z ostrością skał
wysokimi w sam raz do podrapania kolan
zabarwienia wyżyn odcieniem czerwieni

płaszczyzny ust dają zwężenie krajobrazu
wydziergane pasma rzek pulsujące kiedyś żyłkami
spopielają się w taflę mgły poprzedzającej wieczór

na nasze głośne przyzwolenie akcja zwalnia bieg
bisy w podziemnym drapaczu zwodzą głuchym echem


kalejdoskop

każdy ma taki kalejdoskop na jaki sobie zasłużył
wykrakałam. dlatego w moim zaparowana szybka
a nadmiar kolorów mdli się w ciasnym brzuchu

kręcę nim zgodnie z ogonem wskazówek. gdy palców brak
turlam w dłoniach lub nosem po piasku. uroki rzucam
na dwoje wróżę. on nic. żadnym wzorem nie składa się na mnie
tylko mgłą siną i zaciętą mżawką

przekrzywiam głowę. robię śliczną sowę. krzyczę
uważaj zagram w łupanego. szkiełko w kamień włożę
jak w oko. cięciem sopla przetnę mętny pejzaż
a z twojej pustej puszki zrobię beczkę śmiechu


podchody

mieszkasz tu w sadzie na sąsiednim drzewie
dom z pióropusza zielonej korony
prawdziwy wojownik z ciebie gdy tak zbiegasz
z gniazda jak z posterunku schodami gałęzi
bzdurząc że można schować się jeszcze głębiej

mamy za dużo minut w sam raz dla niedomówień
wchodzimy w pętlę czasu tak pomyślałam sobie
gdy usta wydymamy i odwracamy głowy
a płot nam rośnie w górę tnąc każde z lian posłowie
wiruje śmiech drugiego gdy pierwsze łapie oddech

zaczyna się już ściemniać powieki są zmęczone
wyczuwam że spoglądasz przez noc i noktowizor
złoszczę się wiem że przewidujesz kilka kropli
zsuną się szybko w podczerwień policzków
a to oznacza że przegrywam tak tego nie lubię


w ciszy

wosk zlepia dłonie
liście na zimnej tafli
przykryły zdjęcie

minuty płoną
wiatr strąca ciszę i myśli


mgła

za oknem mgła
a ja przeświecam cała

krople o parapet

gdy zamykam oczy
wtedy pachnie deszczem
jeszcze bliżej

cień poziomych żaluzji
spina biodra i uda
pod łuską z pasków
przebiega ciasne ciepło

mgła cicho pod powieki
a ja zastygam


po łydki po nos po szyję. pełno nas.

deszcz majowy przecieka nam przez palce. jak czas. trzynaście lat wcześniej
też zakwitły kasztanowce. prosto w okna. innym niż dziś odcieniem bieli.
w parku drzewo zginało się w pół. nasza ławka. siedzieliśmy tam zamykając
oczy na słońce. po stawie przemykały ciemne brzuszki kaczek. udawałeś
że łapiesz najmniejszą z nich. dla mnie. biegliśmy do domu po łydki z wody.
później nad książkami. po nos w kocu. w sobie. czytaliśmy. wszystkie kartki
zapisywały nas. między datami z podręczników a rocznicami ślubu zgubiło się
drzewo. tak. ławki nie ma bo parku już nie ma. w miejscu gdzie pleśniał staw
sterczą czaple bloków. ja nie rozpuszczam włosów po pas. choć z balkonu
mogłabym nawet rozrzucać warkocze. mam za to syna aż po moją szyję.
mamy też nas i czasu brak. przecieka nam przez palce jak majowy deszcz.
teraz to córka zapisuje nami kartki pamiętników. rysuje śliczne buzie
z modelu dwa plus dwa. jest na rysunkach osiedle. i jest też biały kasztan.
ławka zieleni się wśród geometrii figur. jesteśmy. choć nie ma tamtych nas.


* * *

białe noce
środek dnia
przecięła mleczna droga
zakręcając siwym wąsem sań



Renata Zrajkowska-Bujak

Data urodzenia jest średnio odległą: 3 listopada 1972r. Wydarzenia współtowarzyszące okresowi od - do, nie zamykają w swoich klamrach osiągnięć, wartych podkreśleń czerwonym szlaczkiem. Wszystko dzieje się rozwijaniem kłębka. Jestem. Pracuję. Realizuję się w miarę kolejnych odsłon scen rodzinno-pracowniczych. Dużo czytam. Lubię poezję. Cieszy mnie pisanie. Jestem więc w taki sposób.

Dziękuję Jerzowi za zaproszenie. Ważne są takie gesty. Dodają otuchy


© Copyright by Renata Zrajkowska-Bujak


AKTUALIZACJA