a dlaczegóż to
(do cholery)
nie wolno mi pisać banałów
zapytał
rzucił w kąt
czarny płaszcz
i u fryzjera na rogu
kazał ściąć lwią grzywę
na pół zapałki
na płocie napisał
głupi krytyk
potem orenżadą w woreczku
oblał sobie całą koszulę
i spodnie
(bo bardzo lubił orenżadę w woreczku)
wieczorem biegał nago po łące
to już szósty
w tym tygodniu
powiedziała krowa do córki
spróbuj
najsmaczniejsze
są te niebieskie kwiatki
towarzystwo grafomanów
zbiera się zawsze w środy
po kolacji
zapatrzeni
w ogień na kominku
grafomani piją piwo
i uparcie deklamują
strofy o uczuciach
potem brzęczy tłuczone szkło
to poeci jak zwykle
rzucają w okna
kamieniami
w moim ogródeczku
mała szubieniczka
wiszę na niej smutny
i blade mam liczka
w nocy nade mną księżyc
świeci tak zimno i trupio
że kiedy na niego spoglądam
to wtedy cholernie mi głupio
że ja tak tu sobie i innym
zwisam zupełnie do bani
a gdzieś pod tym samym księżycem
całują się zakochani
klisza olśniona
błyskiem obnażonego uda
znowu prześwietlone
odetchnęłaś z ulgą
ten przedmiot
to widelczyk do sardynek
nazwanie bohatera
już na początku utworu
odbiera mu całą aurę tajemniczości
pozostawia w warstwie opisowej
same zeschnięte fakty
więc po co nam one
w warstwie filozoficznej
ścierają się poglądy na temat
realności bezimiennego istnienia
i funkcji zdefiniowanej formą
albo może dokładnie na odwrót
tylko kogo to obchodzi na bankiecie
ankieta przeprowadzona
wśród świadków zdarzenia
nie wnosi niczego istotnego
świadkowie milczą
przecież razem z głowami
amputowano im usta
ten przedmiot
to widelczyk do sardynek
albo mieszadełko
do idei
puk puk kto tam
ach dzieńdobrypani
bardzo dzisiaj ładna
i świeża
na dole
jest zieleń
trawa
wysoko niebo
białe chmury
żółć błękit i czerwień
każde inaczej
smakuje
ciekawe
słoneczne ciepło
przez skórę
zaś blask odbity
w wilgotnych oczach
matki
czarno biała
kiedy wreszcie
zrozumiem
dlaczego świat
jest
kolorowy
więc dowidzenia
jak zwykle we czwartek
kto to był kochanie
baba z cielęciną
wyszedł nareszcie
po sześciu dniach
czy to normalne
tak siedzieć w szopie
zawsze podejrzewałem
że jemu nie chodzi
tylko o te półki
krzesła stoły
i ramki do obrazków
wyszedł i powiedział
tym razem udało mi się
to jest dobre
czy to normalne
tak siedzieć w szopie
i nikogo nie wpuszczać
raz tylko
pamiętam półmrok
pył w smudze światła
zapach drewna
i skrzynię
tam
w niej
były ich tysiące
a każdy innego
kształtu
rodzaju
przeznaczenia
gwoździe
kupię tacie młotek
na gwiazdkę
Mężczyzna płci męskiej, rocznik 73. Kolor blady, lekko łysiejący. Smak cierpki, wręcz ironiczny, bukiet rozlazły z wyraźnym posmakiem snuja. Ciężki i ciężkostrawny. Wytwarzany tradycyjnymi metodami z winogron odmiany środkowopomorskiej. Pasuje do potraw, dań i deserów.
Wiersze piszę (a raczej pisuję) właściwie przez przypadek, który zwabił mnie niegdyś na pl.hum.poezja. Fakt, że ktoś może nazwać mnie "poetą", wciąż jeszcze przyprawia mnie o niemałą konsternację. Nie przystoi to określenie komuś, kto wierszy nie czyta, choć usiłuje je pisać, prawda? Pozbawiony jakiejkolwiek wiedzy o poezji, dziedzicznie obciążony skłonnością ku lżejszym muzom, jestem niczym pijana małpa z brzytwą. Sam nie wiem jaki jeszcze numer wytnę. Zwykle jednak siedzę spokojnie w klatce i leniwie przeżuwając banana obserwuję świat za kratami. A on obserwuje mnie. I obaj nie jesteśmy zachwyceni widokiem.
© Copyright by Szymon Jankowski